Na czele każdej huty stał człowiek zwany hutmistrzem.
Elektor brandenburski tak formułował jego rozliczne obowiązki:

Hutmistrz musi mieć oko na piec i pilnować, by było przyniesione wszystko, co potrzebne, aby niczego nie brakowało. Musi też utrzymać porządek oraz dbać, aby nikt nie zabrał do domu wyrobów wykonanych w ciągu tygodnia (…).

Szef huty mieszał zestaw szklarski oraz strzegł tajemnicy produkcji. Również ją organizował.

Autorytet hutmistrza był bezsporny. Niekiedy był on właścicielem huty przez siebie prowadzonej. Mieszkał we własnym domu, czego nie można było powiedzieć o zwykłych robotnikach.

Drugą po nim osobą był urzędnik-pisarz. Nie tylko pisał, także rachował. Nie wywodził się z rodziny hutniczej i na samej pracy szklarza się nie znał, w przeciwieństwie do hutmistrza, pochodzącego z szeregów hutniczej braci.

Ważną postacią w hucie był kowal, reperujący narzędzia. Stolarz i cieśla trudzili się nad formami szklarskimi. Sercem przedsięwzięcia byli pracownicy produkcyjni. Od ich kwalifikacji (tudzież chęci do pracy) uzależniona była jakość wyrobów.

Technologia wyrobów szkła nadal była nieskomplikowana. Podstawą jej był piec do wytopu masy szklanej, w kształcie kopuły. Zbudowany był albo z cegieł albo kamieni. W środku znajdowało się palenisko. Otaczały je stoły. Na nich ustawiano ogniotrwałe tygle. Przepalanie zestawu surowcowego dokonywane było w tym samym piecu. Do odprężania gotowych wyrobów służyła odrębna komora.

Z narzędzi najważniejsza była znana od wieków piszczel. Piszczel znakomicie nadawała się do wydmuchiwania szkła. Kolejnym pod względem ważności był przyczepiec, tj. metalowy pręt, do którego przyczepiano częściowo uformowany już przedmiot. Dochodziły do tego nożyce i szczypce.

Najistotniejszym surowcem był piasek szklarski. Potrzebne były też stabilizatory procesów chemicznych, topniki oraz środki barwiąco-odbarwiające, Jeżeli piasek nie odpowiadał kryterium czystości, był płukany i przesiewany. Topnikiem był popiół drzewny. Wprowadzał on do masy tlenek potasu. Stabilizatory takie znajdowały się „pod ręką”: węgiel, kreda. Środkiem odbarwiającym był tlenek manganu. Aby ułatwić wytop, hutnicy dodawali do masy stłuczkę szklaną, co obniżało temperaturę.

Tylko część swej produkcji hutnik mógł sprzedać, ponieważ musiał zapłacić daninę – w swych wyrobach – panu feudalnemu, z którego gruntów korzystał. Jeśli sprzedawał, to w najbliższej okolicy. Dalekosiężny handel szkłem prawie nie istniał.

 Szklanica wyprodukowana w Antwerpii

Około 1600 r. wprowadzono dla hutników specjalne krzesło. Szklarz, wygodnie siedzący, lewą ręką obracał dmuchawę, a prawą – formował szczegóły. Prócz „poprawy BHP” dawało to jeszcze tyle, że można było odtąd wytapiać naczynia szklane z całym bogactwem charakterystycznych zdobniczych detali.

Wyrób butelek w porównaniu z naczyniami był dziecinnie łatwy. Powstawały przez wydmuchanie bańki szklanej. Pomocnik dmuchacza, który był tu głównym „fachmistrzem”, przenosił butelkę na swoje żelazko i trzymał ją tak długo, dopóki tamten nie uformował szyjki i główki.

„Wielkie szkło”, czyli okienne, wymagało od rzemieślników dużej siły fizycznej; trzeba było wydmuchać spory cylinder, przeciąć go wzdłuż boku i rozprostować. Okienne szkło było ryzykowne w produkcji. Starczyło stłuc jedną taflę, aby powstał znaczny ubytek finansowy. Powstawał on i wówczas, gdy szkło „wyszło” nie takie jak trzeba, z pęcherzykami i śladami zanieczyszczeń. Hutmistrz nakładał w takiej sytuacji kary na winowajców.

Niewielkie wyroby szklane wytapiano ze szklanych rurek przy pomocy palnika. Złączony był on metalowymi rurkami z miechem poruszanym pedałem. Tak wytwarzano wąski, zbieżny płomień, uplastyczniający szkło. W tym płomieniu na specjalnie zamówienie (alchemików czy aptekarzy) wykonywano skomplikowany sprzęt laboratoryjny, częstokroć zdobiony.

Stopnie w braci hutniczej były takie same jak i w innych rzemiosłach. Najniższą kategorią był terminator. Wyżej od niego stał czeladnik, a najwyżej mistrz. Czeladnik oczywiście musiał zdać egzamin praktyczny, czyli wykonać tzw. próbę.

Masywny humpen ze szkła brodawkowego

W niektórych miastach szklarze byli na tyle liczni, aby założyć własny cech. We Florencji np. cechu własnego nie mieli. Często przyłączali się do rzeźników (ciekawe, na jakiej zasadzie?). Szklarze należeli także do cechu, który można by nazwać mianem „rzemiosł różnych”… Na wysokim poziomie postawione szklarstwo na pewno zaliczało się do zajęć artystycznych.

Hutnicy Barcelony założyli swój cech w r. 1594 i szybko zdobyli wpływy w zarządzie tego katalońskiego miasta.

Oczywiście, zgoła inaczej sytuacja przedstawiała się w przypadku europejskiego centrum szklarskiej wytwórczości (i zarazem potęgi morskiej oraz kolonialnej) – mieście na lagunie do dziś podziwianym przez milionowe rzesze turystów.

W Wenecji szklarze mieli swój własny cech już w XIII w., a z czasem specjaliści szklarscy utworzyli własne organizacje dla reprezentowania każdej z grup zawodowych.

O szkoleniu szklarzy historycy dowiedzieli się najwięcej z regulaminów huty w Sztokholmie, pochodzących z 1683 r. Warunkiem przyjęcia na staż było ukończenie 15 roku życia. Czeladnikiem zostawało się po 5 latach terminowania w zawodzie. Kandydat na mistrza musiał przedstawić przed komisją próbkę swego talentu. Mistrzowi przysługiwało 12 godzin w tygodniu na szkolenie czeladników. Ci ostatni mogli tygodniowo przeznaczyć 6 godzin na doskonalenie swych hutniczych umiejętności.

Hutników można też było podzielić na stopnie, zależnie od wykonywanej roli: mistrz, pomocnik, zdobnik, itd. Większość nigdy nie dochodziła do godności mistrza. Cechy były rodzajem jakby zamkniętych klubów, w których trudno było o awans.

Niektórym szklarzom płacono od wykonanej sztuki, innych wynagradzano za przepracowany czas.

Rzemiosło szklarskie zawsze uchodziło za „tajemnicze” i ekskluzywne. To towarzystwo broniło się przed obcymi, nie zdradzało im swych sekretów. Hutnicy tworzyli całe dynastie. Rzemiosło ożywiał antywolnościowy duch korporacjonizmu. O wolnej konkurencji nikt nie mówił. Zawód przechodził z ojca na syna. W hutnictwie szkła miało to jeszcze poważniejszy wymiar aniżeli w zawodach o mniejszym stopniu technicznej komplikacji.

Istnieje wiele wypowiedzi świadczących o owym nieznośnie elitarnym duchu korporacjonizmu:

Nikt nie może uczyć szklarstwa osoby, której ojciec nie zna hutnictwa szklarskiego (…).

Nikt nie będzie się uczył szklarstwa, chyba że ojciec przyrzeknie i przysięgnie należność do Bundu, że sam robi szkło (…)

Synowie rodzin Hennezel, Thietry, Thisac i Biseval – tylko dla tych rodów zarezerwowana była sztuka wytwarzania le grand verre – zaczynający naukę, muszą, na potępienie duszy i utratę raju, nie uczyć, nie pokazywać, nie instruować bezpośrednio lub pośrednio wspomnianej szlachetnej sztuki, stosowania i wytwarzania szkła płaskiego, nikogo spoza rodziny (Lotaryngia, XVI w.).

Musiało to doprowadzić do swoistego zamknięcia się szklarzy w ramach dobrowolnie utworzonego getta. Dostępu do tajemnic fachowych strzeżono zazdrośnie i skutecznie. Przysięga „na potępienie duszy i utratę raju” należała w dawnych czasach do najgroźniejszych.

Spośród weneckich rodzin uprawiających ten fach przez pokolenia, najsłynniejsza była rodzina Barovier (600 lat – jakieś 25 pokoleń!). Tym to cenniejsze iż w Wenecji nie było tak dusznej atmosfery cechowej, jak w krajach niemieckiego obszaru językowego. Szklarzem mógł zostać każdy.

 Passglas, szklanica krążąca w czasie uczty między biesiadnikami

Niekiedy, np. we Francji, zawód szklarski dawał uprawnienia szlacheckie (!). To ciekawe zjawisko nie zostało jeszcze do końca zbadane.

We Francji (Lotaryngia) hutników w książęcym przywileju określano mianem pochodzących ze szlachty. W Normandii – podobnie. Takie dokumenty powstawały do czasów rewolucji burżuazyjnej (1789), która zmiotła stary porządek.

Oczywiście, ci szklarze nie zaliczali się do górnej warstwy stanu szlacheckiego. Faktem jest, że hutnicy szkła nie płacili podatków. A był to wyłączny atrybut szlachecki. Podatki płaciły tylko niższe stany. Pracowali jednak owi francuscy uszlachceni hutnicy równie ciężko, jak ich nieszlacheccy odpowiednich w innych krajach.

W Wenecji, centrum szklarskiej wytwórczości, szklarze należeli do trzeciego stanu. Wenecka szlachta wywodziła się z arystokracji kupieckiej, będąc zapisaną w Libro d’Oro, złotej księdze miasta.

W Czechach do szlachectwa dochodziły tylko niektóre rody, jak np. rodzina Schurerów.

Korporacjonizm i duch cechowy zaczął zamierać wraz z upowszechnieniem druku. Książki przekazywały określoną wiedzę, przez co utrzymanie wielu tajemnic stało się niemożliwe.

Do tego doszedł rozwój przemysłu w XVII i XVIII w. Huty powstawały jak grzyby po deszczu, modernizowano też i rozbudowywano stare. Na hutników było wielkie zapotrzebowanie. Szklarzy podkupywano i namawiano do emigracji. Ci zaś dawali posłuch owym namowom zwłaszcza, jeśli w ten sposób zyskiwali szanse awansu. Wędrowali zwykle w całych zespołach aby po przybyciu na nowe miejsce móc od razu stworzyć hutę. Najsłynniejszym z tych wędrowców był Włoch Verzelini, który zrobił zasłużoną karierę w Anglii, choć nie obyło się bez trudności i rozlicznych kłopotów. Pod koniec życia stał się bogaczem. Zmarł w wieku 84 lat.

Zdarzali się i oszuści, ludzie wykorzystujący szklarską hossę do niegodziwego wzbogacenia się. Przykładem: Giacomo Scapitta. Dotarł on do Szwecji, gdzie przedstawił się jako zdolny fachman. Kiedy mu uwierzono i powierzono znaczne środki finansowe, zdefraudował pieniądze i uciekł do Anglii.

Niektóre kraje starały się zatrzymać emigrację fachowców. Wenecjanie mnożyli i powtarzali zakazy, lecz co z tego, skoro signoria nie miała aż tak „długich rąk”, by wywrzeć zemstę na uciekinierach, dzięki czemu szklarstwo mogło rozwinąć się i gdzie indziej. Zdarzyło się tylko kilka przypadków ukarania szklarzy wybierających zagraniczną szansę na ponad stuletni okres wzmożonej emigracyjnej fali.

Nie byli natomiast krępowani żadnymi przepisami szklarze niemieccy i czescy. Po Europie poruszali się swobodnie, w poszukiwaniu lepszych warunków pracy i życia. Niektórzy odnosili sukcesy. Przykładem mogą być dzieje żywota Frantza Wentzela. Jego ojciec założył hutę w Turyngii, a syn też Frantz, wyemigrował do Norwegii, gdzie z czasem został (w Nostetangen) hutmistrzem.

 

Szesnastowieczny puchar niderlandzki

Niekiedy hutnicy nie musieli szukać swej szansy. Przychodziła ona do nich sama, zwłaszcza, jeśli byli Brytyjczykami. Siedemnasto- i  osiemnastowieczne szkło angielskie było postawione na tak wysokim poziomie, że inni zachodzili w głowę, jak ci Anglicy to robią. Ciekawość nakłaniała do wysyłania szpiegów. W 1754 r. Norwegowie z misją wywiadu gospodarczego (jak to teraz nazywamy) wysłali Mortena Wearna. Szpieg został jednak przyłapany na gorącym uczynku wydzierania szklarskich tajemnic i spotkał go los pechowych wywiadowców: trafił za kratki. Morten Wearn nie poddał się jednak. Niczym James Bond uciekł z więzienia, używając fortelu. Po ucieczce nie wrócił od razu do zimnej Skandynawii. Nie wykonał jeszcze wszak zadania. Rozejrzał się tu i tam, pojeździł po Anglii, aż trafił na Newcastle. Tam dopisało mu szczęście. Złotoustemu Mortenowi udało się namówić do wyjazdu dwóch brytyjskich fachowców: majstra i jego pomocnika. Wearn obiecał hutnikom z Newcastle złote góry. Prócz dobrej gaży, mieli zagwarantowane i to, że jeżeli nie spodoba im się w Norwegii, będą mogli wrócić do Anglii na koszt mocodawców Wearna. Oczywiście Morten Wearn w imieniu swych szefów płacił za statek do Oslo.

Nigdy nie dowiemy się, czy mocodawcy Wearna dotrzymaliiby słowa. Anglikom tak się spodobało w Norwegii, że zostali, przyczyniając się do rozwoju tamtejszych hut.

Mniej szczęścia miał Thomas Hill, który wraz ze swym pomocnikiem przybył w 1709 r. do Eisfeld, ściągnięty tam przez księcia Turyngii, właściciela huty w Eisfeld. Hill przywiózł ze sobą narzędzia, przede wszystkim „angielskie krzesło”, rewolucjonizujące ówczesną technikę wydmuchiwania szkła. Miał pokazać, co potrafi angielski fachowiec.

Otrzymał do wykonania model. Zrobił to, choć wykonany przez Brytyjczyków kryształ okazał się być bardzo zamglony. A także kosztowny w produkcji. Powinno stać się to ostrzeżeniem dla księcia. Jednak właścicielowi huty zależało głównie na szkle lustrzanym i okiennym. Miał nadzieję, że Hill potrafi i takie szkło wytworzyć. Tymczasem nie potrafił i po trzech latach pobytu w Turyngii urozmaiconych kilkoma próbami ucieczki, odszedł z tego świata…

XVII i XVIII wiek to czas dominacji w Europie rodów szlacheckich, wsławionych pilnie strzeżonymi tajemnicami, przechodzącymi z „ojca na syna”. Cios tej tradycji zadała dopiero dwudziestowieczna rewolucja przemysłowa.

Jerzy Grundkowski

Rys. Agnieszka Bitowt

Całość artykułu w wydaniu drukowanym i elektronicznym 

inne artykuły tego autora:

- Szkło angielskie, Jerzy Grundkowski, Świat Szkła 7-6/2010

- Europejskie cechy i rody szklarskie, Jerzy Grundkowski, Świat Szkła 6/2010

- Szkło w Europie średniowiecznej, Jerzy Grundkowski, Świat Szkła 3/2010

- Szkło antyczne, Jerzy Grundkowski, Świat Szkła 11/2009 

 więcej informacji: Świat Szkła 6/2010

inne artykuły o podobnej tematyce patrz Serwisy Tematyczne 

  • Logo - alu
  • Logo aw
  • Logo - fenzi
  • Logo - glass serwis
  • Logo - lisec
  • Logo - mc diam
  • Logo - polflam
  • Logo - saint gobain
  • Logo termo
  • Logo - swiss
  • Logo - guardian
  • Logo - forel
  • vitrintec wall solutions logo

Copyright © Świat Szkła - Wszelkie prawa zastrzeżone.